Skip to content

CITY BREAK

O podróżach, życiu w mieście i jedzeniu.

Menu
  • Kontakt
  • Mapa miejsc
  • O blogu
Menu

Spieszmy się kochać podróże, czyli Corfu vs Covid

Posted on 26 sierpnia, 202013 września, 2020 by admin

Minęło sporo czasu odkąd ostatni post pojawił się na tym blogu. Czas jest jednak pojęciem bardzo względnym. Znacznie więcej dzieli dzień dzisiejszy od marca 2020 niż marzec 2020 od marca 2018, kiedy publikowałam tu ostatni post. W drugim z wymienionych odcinków czasowym nastąpiła ważna zmiana w moim życiu, a w pierwszym – zmienił się cały świat.

C jak Corfu

Kilkanaście lat temu od pewnej podróży rozpoczął się nasz związek z moim mężem. Jako jeszcze dzieciaki pojechaliśmy na zorganizowany wyjazd do Grecji, taki „obóz młodzieżowy”. Pojechaliśmy to słowo klucz – jechaliśmy autokarem przez całą Europę, a potem płynęliśmy promem z Wenecji na Korfu. Tygodniowy wyjazd, w tym kilkadziesiąt godzin podróży – to były czasy! Narzekanie nie przeszło mi nawet przez myśl – to był mój pierwszy tak daleki wyjazd i przeszłam wszystkie możliwe elementy zachwytu, łącznie z fotografowaniem siebie przy palmach. Wybaczone, w końcu widziałam je po raz pierwszy w życiu! 

Tu już bliżej, ale w skromnym, obowiązkowym okryciu klasztornym

Lata mijały a nasz rozpoczęty od podróży związek rozwijał się równolegle z naszą do podróży miłością. Odwiedziliśmy kilkadziesiąt krajów, odbyliśmy wspólnie kilkaset lotów. W końcu – po latach citybreakowania i backpackerki, po ślubie i w szczycie podjarki Azją – z jednej z podróży wróciła z nami ona…

Z jak Zofia

Długo kazała na siebie czekać, ale jak już dołączyła do naszego teamu, to na odpowiednim poziomie. W ciągu kilkunastu miesięcy swojego życia odbyła kilka podróży, w tym azjatycką – do Tajlandii. Przed drugimi urodzinami chcieliśmy z nią odwiedzić jeszcze USA (doczekaliśmy się zniesienia wiz!) i parę innych mniej lub bardziej odległych miejsc. W końcu z maluchem – przynajmniej takim jak nasza Panna Zet. – podróżuje się stosunkowo łatwo (nie wnosi większych uwag do planu wyjazdu, o ile respektuje się jego potrzeby i oczywiście nie wydarzy się nic nieoczekiwanego) i najtaniej (kupujący bilety dla „infantów” wiedzą o co chodzi).

B jak Barcelona (i Berlin)

Lutowa podróż do Barcelony była preludium do tego, co szykował dla nas 2020. Kiedy w Polsce heheszkowało się na temat „kolejnego wirusa z Azji”, a ten pojawiał się u pojedynczych osób w Europie, my spędziliśmy walentynkowy wieczór po swojemu – kręcąc się po uliczkach serca Katalonii. Zrobiło się trochę mniej śmiesznie, kiedy władze miasta odwołały jedną z największych imprez targowych na świecie, na której miał pracować mój mąż – targi Mobile World Congress. Odwołały ją dosłownie za pięć dwunasta, kiedy wszystkie najważniejsze marki związane z nowoczesną technologią budowały swoje “przysparzające o efekt wow” stoiska. W powietrzu czuć było coś dziwnego. Smutek zawodu, rozczarowanie. Plakaty informujące o targach wisiały jakoś tak głupio, a snujący się po mieście biznesmeni wydawali się zdezorientowani. Był to potężny sygnał ostrzegawczy, choć nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że 2020 się dopiero rozkręca. Wyjazd służbowy męża – w którym my z Zosią miałyśmy być tylko gościem – zmienił się w wyjazd prywatny, z czego skorzystaliśmy. To w barcelońskim parku nasza Panna Zet nauczyła się karmić chlebem kaczki! 🙂 

Wirus z naszej ulubionej Azji zgarniał do kolekcji kolejne kraje, w których pojawiali się zainfekowani. Na początku marca miały się odbyć targi turystyczne ITB w Berlinie, takie na jakich kilka lat temu byłam. Organizator ogłosił specjalne środki ostrożności i zapraszał na “podróż dookoła świata w jednym miejscu”. “Świat podróży nie podda się panice”  pobrzmiewało w mediach i mocno chwyciłam się tej myśli. Niestety, na próżno. Targi zostały odwołane znowu na chwilę przed startem imprezy. I znowu na miejscu był mój mąż, związany służbowo z targami. Adam, widząc kolejki na autostradzie w stojące w stronę Polski, pisał do mnie, że idzie potężny kryzys. Ten kryzys nie szedł, wtedy to on już chyba całkiem sprawnie biegł… 

W kwietniu mieliśmy pojechać na Korfu. Bilety i hotel zaklepane, urlopy potwierdzone. Do końca wydawało się nam naturalne, że zachowujemy ostrożność, ale lecimy. Wkrótce potem nie mogliśmy wychodzić nawet do lasu. Corfu vs Covid przegrało w pierwszej rundzie.

L jak lockdown

W pewnym momencie świat skurczył się nam wszystkim do własnych balkonów. Wielokrotnie kiedyś zastanawiałam się jak musieli się czuć ludzie, którzy przeczuwali nadchodzące kryzysy – wojny, stan wojenny itd. – i emigrowali do innych krajów. Co mówiło im, że pora uciekać i dlaczego akurat teraz trzeba zostawić całe swoje dotychczasowe życie? Jak to jest spakować się w jedną walizkę i zamiast do widzenia powiedzieć żegnam? Teraz jednego im zazdrościłam. Otóż my byliśmy w sytuacji, w której nie ma dokąd uciekać, bo cały świat się zepsuł w jednej chwili. Czułam, że to jakiś błąd systemu, że to nie dzieje się naprawdę. Z jednej strony – bezpośrednio nic takiego nam się nie stało, ot, po prostu siedzieliśmy w domu. Z drugiej – z sytuacji w której łatwiej było mi wsiąść w samolot niż w autobus podmiejski, znalazłam się w okolicznościach, w których wyjście ze śmieciami było “atrakcją”. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie uwierzyłabym, że to możliwe. 

O jak odmrażanie 

Wraz ze zmieniającymi się regulacjami powoli odmrażaliśmy naszą mobilność. Najpierw był to spacer na ulubione Szachty, następnie wyprawa ścieżką wśród koron (sic!) drzew, jeszcze potem wyprawa do pustego Krakowa, zanim na nowo ruszyły knajpki, a wraz z nimi gwar na Rynku, potem nad Bałtyk – jeszcze zanim trafili tam dosłownie wszyscy. Praca zdalna była dodatkowym motywatorem do tego, by korzystać z odzyskiwanej wolności.

W końcu musiał nastąpić ten moment, który przyspieszyła promocja LOTu na nowe kierunki z Poznania (swoją drogą to był pozytywny akcent ze strony pogrążonej w kryzysie branży, w przeciwieństwie do Ryanaira, który do dziś nie zwrócił nam pieniędzy za odwołany lot w kwietniu). Wybraliśmy się w pierwszą podróż po chyba najdłuższej przerwie od kilkunastu lat. Jako pierwsze na celownik trafiło… Korfu, a więc okazja do “rewanżu” ;). 

P jak podróż! 

Mieliśmy pewne obawy, ale po rozłożeniu ich na czynniki pierwsze postanowiliśmy wybrać się na city break w tym sentymentalnym dla nas kierunku. Wybraliśmy bardzo mało wymagający plan podróży – lecimy do Kerkiry, stolicy, zatrzymujemy się kilkanaście minut pieszo od lotniska, wypoczywamy, spacerujemy i plażujemy. Ten mało blogowy koncept sprawdził się w obecnych okolicznościach idealnie. Po tych dziwnych miesiącach pełnych niepewności po prostu mieliśmy czas dla siebie (nawzajem) i dla siebie (samych). Bez presji i nadmiernych oczekiwań, po prostu tu i teraz – w będących “pewnikiem” greckich okolicznościach. Zamiast pięciogwiazdkowego hotelu na totalnym wypasie, jaki nie doczekał się nas w kwietniu, mieliśmy całkiem przyjemny apartament z ogromnym tarasem i własną  huśtawką. Takiego wróbla w garści to ja naprawdę szanuję, zwłaszcza po długim podróżniczym poście. 

Sama podróż upłynęła spokojnie. Na poznańskim ltnisku zmierzono nam temperaturę. Od przekroczenia jego drzwi, po opuszczenie lotniska docelowego, musieliśmy pozostać w maskach. Wyjątkiem było picie wody czy jedzenie. Grecja losowo testuje przyjezdnych gości. Przed przylotem należy wypełnić specjalny druk. Na jego podstawie otrzymujemy numer i kod QR – te określają czy będziemy poddani badaniu na obecność COVID-19 na lotnisku. Adam został wylosowany. Szkoda, że w innych loteriach nie mamy tyle szczęścia ;). Badanie poszło sprawnie – pobrana próbka i info, by czekać na SMS. Nie przyszedł, co było pozytywną informacją i negatywnym wynikiem testu. 

Na wyspie życie wyglądało spokojnie. Przed podróżą czytałam trochę między innymi na tym blogu, by zorientować się w aktualnej sytuacji. Spodziewałam się pustek, ale na naszych obrzeżach nie było to aż tak odczuwalne. Dopiero spacer do centrum uświadomił nam, jak bardzo brakuje ludzi – w tych wszystkich knajpkach, w wąskich uliczkach i nad samym morzem. Pojedyncze wyglądające na przyjezdne osoby – od których najczęściej słyszało się język polski lub niemiecki – kręciły się leniwie po mieście, dając nadzieję wypatrującym klienta gospodarzom. Z perspektywy nas – stroniącej od tłumów rodziny z małym dzieckiem – warunki do wypoczynku były doskonałe. Poszerzając perspektywę poza osobistą ten widok był całkiem przejmujący. 

    Sama wyspa po raz drugi nas zachwyciła. Tym razem zupełnie inaczej, bo też w zupełnie innych okolicznościach się spotkaliśmy. Palm naoglądałam się już trochę, a ostatnie tygodnie sprawiły, że jeszcze bardziej “jarały mnie” wyjścia do najzwyklejszego lasu. Wiecie jak to się mówi, chcesz sprawić komuś pewną radość to najpierw mu coś odbierz, a potem oddaj.

    Wieczór spędzony w miejscu, w którym można obserwować startujące i lądujące samoloty zapamiętam najbardziej. Było w tym coś symbolicznego. Podróże wracają do naszego życia, choć trochę nieśmiało i nie wiadomo na jak długo. Chcę dawać się im porwać do pełnego rzeczy do odkrycia tańca – nawet w miejscach, które dobrze znam – póki znowu nie zamkną klubów ;).

    Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

    Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

    Tagi

    Aktualności Bergamo Berlin bezcukrowo bezglutenowo bezmlecznie Blogowo Chiny Dłuższy urlop Francja Goa Gruzja Hiszpania Indie Jak ugryźć CITY BREAK? jedzenie KNOW-HOW koty Kraje Nadbałtyckie Mediolan Niemcy O wszystkim ale nie o niczym podróżowanie Podsumowania wyjazdów Polska Porady POZNAŃmy się Poznań przepisy Relacje z miast Restaurant Day Rowerowo Rzym Skandynawia smakowanie Smakowanie świata wegańsko WEGE Wokół bloga współpraca Wylot z Poznania Wylot z Warszawy Włochy zdrowo życzenia

    Najnowsze wpisy

    • Pocztówka z 2020
    • Spieszmy się kochać podróże, czyli Corfu vs Covid
    • Kuba praktycznie [część II]
    • Kuba praktycznie [część I]
    • Czego 2017 życzy 2018

    Popularne wpisy

    • Spieszmy się kochać podróże, czyli Corfu vs Covid
    • Pocztówka z 2020
    • Uważaj na swoje marzenia, bo mogą się spełnić
    • Czego 2017 życzy 2018
    • Luksemburg – nuda na bogato
    • Kuba praktycznie [część II]
    • Chiński koniec i początek: Pekin [część II]

    Copyright

    Treści i zdjęcia opublikowane na tym blogu są mojego autorstwa (chyba, że zaznaczono inaczej) i są chronione prawem autorskim. Nie zgadzam się na ich kopiowanie i publikację bez mojej pisemnej zgody.

    Wyszukiwarka hoteli

    ©2021 CITY BREAK | Built using WordPress and Responsive Blogily theme by Superb
    This website uses cookies to improve your experience. We'll assume you're ok with this, but you can opt-out if you wish. Cookie settingsACCEPT
    Privacy & Cookies Policy

    Privacy Overview

    This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these cookies, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may have an effect on your browsing experience.
    Necessary
    Always Enabled

    Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.

    Non-necessary

    Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.

    SAVE & ACCEPT